niedziela, 15 grudnia 2013

Szare fotoradary też robią zdjęcia

Przy drogach coraz częściej widuje się fotoradary oznakowane żółtym kolorem, ale w dalszym ciągu można spotkać także ich szare odpowiedniki. Wśród kierowców panuje przekonanie, że są w zasadzie nieszkodliwe dla ich portfeli, bo w świetle prawa nie mogą już robić zdjęć. To przekonanie ma jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Słabo widoczne po zmroku szare fotoradary w dalszym ciągu stoją przy drogach. Nowy stan rzeczy wprowadzi rozporządzenie Ministra Infrastruktury z 22 czerwca 2011 r. zmieniające warunki techniczne dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i zasady ich umieszczania na drogach. Zgodnie z nim wszystkie fotoradary stacjonarne mają być koloru żółtego. Rozporządzenie dotyczy nie tylko tych urządzeń, które dopiero zostaną postawione ale także tych, które już działają przy drogach.
Zmotoryzowani często są świadomi tego, że wszystkie fotoradary muszą być koloru żółtego ale zapominają, że obowiązuje okres przejściowy zanim przepisy wejdą w życie. Wielu jest przekonanych, że szare "puszki" czekają jedynie na demontaż lub oklejenie żółtą folią, jednak na podstawie zdjęć z takich urządzeń nadal mogą być wystawiane mandaty. GITD ma 36 miesięcy od momentu wejścia rozporządzenia w życie na to, by usunąć szare fotoradary lub okleić je jaskrawożółtą folią. W praktyce oznacza to, że do końca czerwca 2014 r. szare urządzenia nadal mogą funkcjonować. Inspektorzy deklarują, że w pierwszej kolejności oznakowaniu podlegać będą te obudowy, które według przeprowadzonej analizy znajdują się w miejscach szczególnie niebezpiecznych - tam, gdzie dochodzi do dużej liczby wypadków drogowych spowodowanych nadmierną prędkością.
Bagatelizowanie szarych fotoradarów może skończyć się nieciekawie dla portfela kierowcy. Kary za przekroczenie prędkości oscylują w granicach od 50 do 500 zł. Co prawda z powodu szarych barw fotoradary są słabo widoczne z daleka, ale i tak kierowcy są o nich uprzedzani znakiem D-51.
wp.pl

sobota, 14 grudnia 2013

Będzie rewolucja w CEPiK-u i kary dla zmotoryzowanych

Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców, choć utrzymywana z podatków opłacanych przez społeczeństwo, obecnie służy raczej służbom mundurowym i ubezpieczycielom, niż zwykłym kierowcom. To ma się zmienić i CEPiK stanie się użytecznym narzędziem dla osób poszukujących używanego samochodu w rozsądnym stanie. By jednak mogło to nastąpić, potrzebne będą dane. Ich pozyskanie będzie bolesne dla kierowców. Przewidziano nowe obowiązki i kary. 
Sprzedaż samochodu, albo jego kradzież lub złomowanie, sprawia, że w świetle prawa powinniśmy wyrejestrować samochód. W praktyce wiele osób ignoruje ten obowiązek. Tym, którzy tak postąpią, przykre konsekwencje grożą jedynie jeśli nowy właściciel sprzedanego auta użyje go do popełnienia przestępstwa. To jednak się zmieni. Jak informuje „Dziennik Gazeta Prawna”, kierowcy, którzy nie wyrejestrują samochodu, będą karani finansowo. Grzywny mają zdyscyplinować zmotoryzowanych i sprawić, że z CEPiK-u znikną tzw. „martwe dusze” - setki tysięcy samochodów, które istnieją wciąż tylko na papierze.

Nowością będzie również nałożenie obowiązku przekazywania do CEPiK-u informacji na temat przeglądów, które zakończyły się negatywnie. Pracownik stacji diagnostycznej każdorazowo będzie musiał zgłosić taki fakt; dziś odnotowuje się tylko przeglądy zakończone pozytywnie. Ma to uszczelnić system i sprawić, że po odmowie podbicia pieczątki trudniej będzie o uzyskanie przeglądu dla niesprawnego samochodu w innej stacji diagnostycznej. Zmiany mają więc również zwiększyć stopień bezpieczeństwa na drogach, poprzez skuteczniejsze eliminowanie pojazdów, które nie nadają się do użytku.
Zmiany, które zajdą w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców, mają wyjść kierowcom na dobre. Do 2016 roku Polacy mają zyskać dostęp do podstawowych danych na temat samochodu takich jak: liczba byłych właścicieli, dane techniczne, lista badań technicznych, zgłoszenia szkód do ubezpieczycieli, przebieg, a ponadto będzie można sprawdzić, czy pojazd nie został wycofany z użytku lub nie jest kradziony. Aby uzyskać te dane, trzeba będzie wprowadzić numer rejestracyjny samochodu, numer VIN oraz datę pierwszej rejestracji. Resort transportu obiecuje również, że z czasem dzięki CEPiK-owi każdy kierowca będzie mógł sprawdzić poprzez internet liczbę punktów karnych na swoim koncie. Czy to rzeczywiście się uda, okaże się w niedalekiej przyszłości.
Za kilka lat CEPiK stanie się potężnym i ogólnie dostępnym narzędziem dla poszukujących samochodu na rynku wtórnym. Dziś sprzedający auta używane mają tak wiele do ukrycia, że aż 30 proc. z nich nie zgadza się na oględziny wykonane przez eksperta. Nim jednak powstanie ta przydatna baza, kierowców czekają nowe obowiązki i kary za ich zignorowanie.
Źródło: "Dziennik Gazeta Prawna"

czwartek, 12 grudnia 2013

Olej palmowy - źródło tłuszczów nasyconych

Znajdziemy go w ciastkach, batonach, margarynach czy chipsach. Nazwa „olej palmowy” brzmi apetycznie i egzotycznie, ale kryje się za nią niezbyt wartościowy produkt, którego głównym grzechem jest bardzo wysoka zawartość nasyconych kwasów tłuszczowych, sprzyjających otyłości i wzrostowi poziomu złego cholesterolu.

We Francji od roku obowiązuje ustawa, która o 300 proc. zwiększyła podatek na olej palmowy. Ponieważ jest on bardzo istotnym składnikiem popularnego kremu orzechowo-czekoladowego, nad Sekwaną nowe przepisy zyskały miano „poprawki Nutelli”. Jak rząd francuski wyjaśnił swój pomysł? Wysoki podatek ma zmusić producentów żywności do zaprzestania używania oleju palmowego, który jest niekorzystny dla zdrowia konsumentów, a jego produkcja prowadzi do degradacji środowiska naturalnego.

Wyeliminowanie oleju palmowego z naszego życia może być jednak trudne, ponieważ jest to wyrób tani i dobrze znoszący przechowywanie w różnych warunkach. – Nic dziwnego, że przemysł spożywczy wykorzystuje go na potęgę – mówi Żaneta Spóz z Centrum Dietetycznego Naturhouse.

Wydajna palma

Z raportu FAO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa) wynika, że do 2020 r. popyt na olej palmowy wzrośnie dwukrotnie, a do 2050 r. – potroi się. Już dzisiaj jest on składnikiem wielu produktów. Jak wykazały badania przeprowadzone przez dziennik „The Independent”, olej znajduje się w 43 ze 100 najlepiej sprzedających się smakołyków w Wielkiej Brytanii.

W polskich sklepach również nie brakuje go w ciastkach, batonach, chipsach, mrożonych frytkach i panierowanych rybach, margarynach, zupach w proszku czy płatkach śniadaniowych. Głównymi producentami oleju palmowego są dwa kraje: Indonezja i Malezja, gdzie od kilkudziesięciu lat karczowane są hektary naturalnych lasów deszczowych, co ma stworzyć miejsca na ogromne przemysłowe plantacje palm, które cechują się fantastyczną wydajnością – z hektara tych roślin można uzyskać dziesięć razy więcej oleju niż np. z soi.

Ach, te tłuszcze

Olej palmowy ma naturalnie pomarańczowoczerwoną barwę, co jest zasługą dużej zawartości beta-karotenu - substancji mającej działanie antyoksydacyjne, a także korzystnie wpływającej na funkcjonowanie wzroku i systemu immunologicznego. Produkt jest także dość bogatym źródłem witaminy E, czyli jednego z najsilniejszych antyutleniaczy neutralizującego wolne rodniki, które mogą uszkadzać tkanki i przyspieszać proces starzenia się organizmu. 

– Niestety olej palmowy zawiera też stosunkowo dużo nasyconych kwasów tłuszczowych, które przyczyniają się do podnoszenia poziomu szkodliwego dla zdrowia cholesterolu LDL – wyjaśnia Żaneta Spóz. Nadwyżka tzw. złego cholesterolu odkłada się w komórkach ścian tętniczych, tworząc złogi, zwane blaszkami miażdżycowymi. Doprowadza to do zwężenia tętnic wieńcowych, co z kolei przyczynia się do występowania chorób układu krążenia – udaru mózgu czy zawału serca. Cholesterol LDL przyczynia się również do powstawania otyłości.

W składzie oleju palmowego znajduje się około 50 proc. nasyconych kwasów tłuszczowych (palmitynowego, stearynowego, laurynowego i mirystynowego). – Ich zawartość jest niższa w porównaniu z masłem, ale w oleju słonecznikowym czy rzepakowym wynosi zaledwie 10 procent – tłumaczy dietetyk.

Warto jednak pamiętać, że wszystkie tłuszcze (w tym również nasycone), dostarczają organizmowi skoncentrowanej formy energii. Odgrywają również trudną do przecenienia rolę w transportowaniu rozpuszczalnych w nich witamin: A, D, E i K. Kwas palmitynowy reguluje wydzielanie hormonów, a mirystynowy poprawia odporność.

Czytajmy etykiety

Olej palmowy dzięki swojemu składowi chemicznymi charakteryzuje się dłuższym okresem przechowywania niż inne tłuszcze roślinne. – W temperaturze pokojowej ma półstałą konsystencję. Dobrze sprawdza się w kuchni, ponieważ jest stabilny w wysokiej temperaturze, a potrawom nadaje złoty kolor i charakterystyczny smak – mówi Żaneta Spóz.

Jednak ze względu na wysoką zawartość nasyconych kwasów tłuszczowych, powinniśmy spożywać olej palmowy w umiarkowanych ilościach. Problem w tym, że znajduje się on w składzie wielu gotowych produktów, a w dodatku na etykiecie często ukrywa się pod ogólnymi określeniami, np. „olej roślinny”, „tłuszcz roślinny” czy „tłuszcz roślinny utwardzany”.

Niekiedy olej palmowy trafia do różnych smakołyków pod postacią dodatków spożywczych, np. emulgatora E471 (stosowanego do produkcji margaryn) czy tłuszczów CBE i CBS (substytuty masła kakaowego występujące w wyrobach czekoladowych).

Olej palmowy chętnie wykorzystują również koncerny kosmetyczne. Jest składnikiem szamponów, mydeł, płynów do kąpieli, kremów i odżywek.

sobota, 23 listopada 2013

Przepisy antykryzysowe wchodzą w życie

W czwartek wchodzą w życie przepisy antykryzysowe, czyli ustawa z 6 listopada 2013 r. o szczególnych rozwiązaniach związanych z ochroną miejsc pracy (Dz.U. poz. 1291). 

W jej świetle ocalenie etatu kosztem okresowego, ale znacznego pogorszenia warunków wynagradzania, jest korzystne dla osoby zatrudnionej. 

Niekorzystne warunki wykonywania obowiązków nie muszą być zaakceptowane przez osobę zainteresowaną, w takim przypadku zostaną mu narzucone.
Zgodnie z ustawą pracodawca w przypadku mniejszej ilości zamówień wskutek dekoniunktury (co musi być potwierdzone przez rząd) może zastosować w swojej firmie jedno z dwóch proponowanych rozwiązań: albo czasowo wprowadzić przestój, albo zmniejszyć wymiar czasu pracy zatrudnionych. Za ten okres pracownik będzie otrzymywać wynagrodzenie odpowiadające przynajmniej minimalnej płacy. Jej część pokryje Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych.

wp.pl

Złodzieje mają nowy sposób na bankomaty

Eksplozja w Gdańsku. Około godziny 5 rano nieznani sprawcy wysadzili bankomat przy ulicy Warszawskiej. Na początku tygodnia do podobnych zdarzeń doszło w Kielcach i Starachowicach. I choć policjanci oficjalnie nie chcą łączyć zdarzeń na Pomorzu czy w południowej Polsce, to kryminalni uważają, że za serią „wybuchowych bankomatów”, stoją ci sami bandyci. A przynajmniej dzielący się między sobą informacjami, na temat techniki.

Wysadzenie bankomatu w Gdańsku to już kolejny taki przypadek w ostatnim czasie. Na miejscu, przy supermarkecie na ulicy Warszawskiej, od rana pracują policjanci. Nie wiadomo, jaką kwotę zrabowali sprawcy.

Wybuchowa seria 

Do pierwszych wybuchów doszło w 2010 roku w niewielkiej miejscowości Bojano, chwilę później w Suchym Dębie. Po dwóch latach przerwy, nową serię rozpoczęła Gdynia, ostatnio Starachowice i Kielce. Wszędzie scenariusz wyglądał tak samo. W nocy, do wcześniej obserwowanego bankomatu podjeżdżała grupa osób i pod osłoną nocy niszczyła go za pomocą ładunków wybuchowych. Najprawdopodobniej detonując wcześniej wpompowany do środka gaz. 

- Eksplozja była na tyle silna, że wszystkich postawiła na nogi - mówi serwisowi NaSygnale.pl pan Marcin, świadek zdarzenia, do którego doszło w Kielcach. - To było ok. 4 rano, ale nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Myślałem, że wojna idzie. Jak wychyliłem się przez okno, to widziałem tylko porozrzucane elementy bankomatu i uciekających ludzi. Ale bez szczegółów, bo bardzo ciemno było, a ja zaspany. Żona też kazała mi wracać do drugiego pokoju, żeby mi się coś nie stało. 

- W ten sposób bankomat został doszczętnie zniszczony. Elementy bankomatu, mniejsze lub większe, zostały rozrzucone do kilkudziesięciu metrów. W tej wstępnej fazie zależało nam na tym, żeby sprawdzić, czy nikomu nic się nie stało. W Kielcach żadna osoba nie ucierpiała. Oczywiście teren został sprawdzony przez pirotechnika - mówi dla NaSygnale.pl podkom. Grzegorz Dudek, rzecznik prasowy świętokrzyskiej policji. 

Eksplozja była tak silna, że poza pancernym bankomatem, zniszczona została również ściana oraz drzwi wejściowe do hipermarketu. 


- O dokładnym sposobie działania nie chcemy mówić, ale niewątpliwie była to silna eksplozja. Działania sprawców było ukierunkowane na pozyskanie z niego pieniędzy. Na teraz nie mamy szczegółów co do kwoty, która została skradziona – podkom. Grzegorz Dudek, rzecznik prasowy świętokrzyskiej policji. 

Za każdym razem ze zdewastowanego bankomatu ginęła znaczna suma pieniędzy. Policjanci i przedstawiciele banków nie chcieli mówić o kwotach, ale szacuje się, że w każdym bankomacie mogło być kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sprawa jest rozwojowa. 

Robert Kulig     nasygnale.pl

Dniówka za 5 piw. Ilu Polaków by na to poszło?

Okazuje się, że nie tylko polskie miasta borykają się z odwiecznym problemem w postaci tzw. "żuli spod sklepu", którzy zaczepiają przechodniów, żebrzą i niepodzielnie panują w parkach. Podobne kłopoty ma również Holandia. Amsterdamskie władze mają jednak zupełnie niesztampowy pomysł na walkę z miejscowymi pijakami - dają im pracę, za którą płacą... w piwie!

 W ramach projektu jednej z fundacji 20 amsterdamskich pijaczków, stałych bywalców Oosterpark, którzy zwykli urządzać tam libacje i bijatyki, dostało pracę przy sprzątaniu ulic. Podobne projekty resocjalizacji poprzez pracę mają długą tradycję i często kończyły się fiaskiem. Holendrzy wpadli jednak na pomysł, by za pracę nagradzać tym, co dla pijaków najcenniejsze - alkoholem. W tym wypadku jest to 5 puszek piwa rozdawanych nietypowym pracownikom w ciągu dnia. Motywacja do roboty - murowana!
Grupa amsterdamskich pijaków stawia się w punkcie zbiorczym o 9 rano. Na początek każdy dostaje dwie puszki piwa i... opcjonalną kawę. Około 10 rozpoczynają pracę w dwóch grupach. Po kilku godzinach mają przerwę na darmowy obiad, do którego serwuje im się kolejne dwa piwa. Pracę kończą z reguły około 15:30. Na pożegnanie - kolejna puszka piwa. Oprócz piwnej zapłaty pracownicy otrzymują 10 euro dniówki i odmierzoną ilość tytoniu.
- To jasne jak słońce: korzystamy na tym wszyscy. Nie przesiadują już w parkach, piją mniej, lepiej się odżywiają i mają pracę, którą są zajęci w ciągu dnia - twierdzą koordynatorzy projektu. Wątpliwości co do skuteczności terapii ograniczającej picie ma jednak jeden z samych zainteresowanych: - Oczywiście pijemy w sposób bardziej uporządkowany, ale na pewno nie pijemy mniej - twierdzi niejaki Frank - Po pracy idziemy do supermarketu i zamieniamy zarobione 10 euro na piwo. O 8 rano, gdy sklep otwierają, również jesteśmy pierwsi na miejscu i kupujemy alkohol - dodaje. Jak widać pijackie zwyczaje są wszędzie takie same, no może polscy żulikowie pod sklepem meldują się już o 6.
Z ponurą diagnozą kumpla od kieliszka nie zgadza się inny uczestnik projektu, były piekarz, który twierdzi, że prowadzi się znacznie lepiej niż wcześniej: - Wracam do domu, widzę, że dzień jakoś zleciał i nie czuję, że muszę się koniecznie napić - zwierza się. Nie bez znaczenia jest również zawartość procentowa nietypowej dniówki. - Z piwem, które nam dają jest jeszcze tyle dobrego, że jest lekkie. To 5 procentów, nie 11 czy 12, jak piliśmy wcześniej - dodaje.
Co ciekawe, w wyniku akcji w pijakach budzi się nawet coś w rodzaju odpowiedzialności za wspólnotę. - Mamy satysfakcję, robota zrobiona, społeczeństwo ma z nas pożytek, mimo że pijemy - podsumowują uczestnicy.
Myślicie, że podobny projekt miałby szansę powodzenia w Polsce? Zakładamy, że chętnych by nie zabrakło...
KP/PFi, facet.wp.pl

piątek, 22 listopada 2013

"Mieliśmy mnóstwo męskich hormonów i trzeba było dać im upust"

Drugiego takiego Polska nie miała i mieć nie będzie. Inteligentny, bezkompromisowy, z szaleńczą wręcz odwagą i fantazją. Władysław Kozakiewicz, bo o nim mowa, nie bał się pokazać Sowietom "wała" na szczelnie wypełnionym stadionie "Łużniki", swoje życie zbudował w Niemczech, a teraz promuje w Polsce książkę, w której aż roi się od anegdot. 

To jednak nie wszystko, co 59-latek ma do powiedzenia, a wręcz przeciwnie. W wywiadzie dla "Super Expressu" legendarny sportowiec opowiedział o swoich podbojach miłosnych. Jak się okazuje, było ich sporo, a Kozakiewicz nie ma żadnych oporów przed opowiadaniem o tych sprawach. Zresztą, do powściągliwych w słowach nigdy nie należał. 

- Jeździliśmy po świecie, byliśmy lepiej ubrani od innych i pojawiały się studentki, pragnące nas poznać. Często na treningach w hali warszawskiej AWF pojawiały się studentki, które nas obserwowały. Pobliski akademik dla dziewczyn nazywany był "Tartakiem". Wodzirejem był Władek Komar. Do tego stopnia, że czasami mówiliśmy mu, aby zostawił dziewczyny w spokoju, bo w jego pokoju już jedna czeka - opowiada. 

- Ja i Tadek Ślusarski nie wyrzucaliśmy dziewczyn z łóżka. Mieliśmy mnóstwo męskich hormonów i trzeba było "spuścić z wentyla", żeby nie zwariować. Z lekkoatletek najbardziej seksu potrzebowały skoczkinie wzwyż i płotkarki, a dziewczyny mieliśmy przepiękne w tych konkurencjach - dodaje, nie owijając w bawełnę. Tekst o "spuszczeniu z wentyla" może wręcz szokować co bardziej pruderyjnych. 

Okazuje się, że Kozakiewicz nie ograniczał się do polskich dziewczyn. W końcu jednak ustatkował się i ograniczył do jednej pani, swojej żony. - Miałem piękne kobiety, w tym Amerykankę, Kanadyjkę, Belgijkę i inne. Moja żona nie o wszystkim wie. Mimo wszystko czułem się samotny. Dojrzałem przed trzydziestką, zacząłem inaczej myśleć. Poznałem przepiękną kobietę, z którą jestem od 34 lat - kończy w wywiadzie dla "SE". 

Cóż, z pewnością jako młody sportowiec miał bardzo ciekawe życie i ma o czym opowiadać. Trudno się dziwić modzie na sportowe autobiografie, skoro zawartych jest w nich tyle ciekawych historii, a ludzie będący ich bohaterami posiadają nieprzebrane pokłady anegdot, czasem bardzo mocnych. Do takich postaci z pewnością należy Kozakiewicz. 

Roman Koń         babol.pl